No tak....prawda...chcę trafić do nieba.
Chcę być jak najbliżej Boga, chcę umieć się modlić bez rozproszenia, głęboko duszą.
No tak robię to przez chwilę, przez jakiś czas po spowiedzi.
I potem co ?
Znowu klapa, znowu zawalam, znowu mam przerwy w modlitwie i z lenistwa nie modlę się wieczorami.
No jasne, wkurza mnie to strasznie, jestem na siebie zła, ale nadal powielam błędy.
Boże, jakie to wszystko trudne.
Wciąż upadam i wciąż powstaję i wracam.
Ktoś mi powiedział, że super , że wciąż wracam.
Może i tak, ale wciąż jestem taka do niczego, taka gorsza, taka niestabilna w wierze.
Wiecie tak wiele pytań wciąż mam w głowie.
Czasami mam tak silne przyciąganie w stronę Boga, że chciałabym móc przebywać w jego obecności.
Czuję to jakby mnie przyciągał magnesem....tak po ludzku poprostu mówiąc.
Lecz moja ludzka niedoskonałość, lenistwo i ułomność trzymają mnie w skorupie mojego ciała.
Powiedzcie, jak wy odbieracie swoją wiarę na codzien?
Czy wszystko Wam się udaje? Czy również macie dni gorsze i dajecie popalić swojemu sumieniu?